27 listopada 2014

część 6

Znajomość z Kowalskim przechodziła przez skrajnie różne etapy, w dość krótkim (jak na to ile się działo) czasie.
Na koniec pojawiło się nawet legendarne "zostańmy przyjaciółmi" chociaż nie dosłownie.
Były dość lakoniczne, wymuszone przeze mnie tłumaczenia.
Było uciekanie i chowanie głowy w piasek.
A w końcu przepraszanie. Twierdził, że nie chciał, żeby tak wyszło, że miało być inaczej, że wierzył, że nam się uda, w niczym mnie nie oszukiwał i że gdyby mógł zacząć od nowa to wszystko potoczyłoby się inaczej. I że chciałby żeby było tak jak na początku.

Ale wtedy nie wierzyłam już w ani jedno słowo.
Naprawdę nie wierzyłam.

Bo przeszłam już przez etapy niedowierzania, obrażania - z nadzieją, że się opamięta i wróci, później stanu graniczącego z błaganiem o litość (ale nie-nie zrobiłam tego, nie poniżyłabym się aż tak - w życiu bym sobie tego nie wybaczyła). A później uwierzyłam, że zniknął. Że tej osoby, którą ja znałam nie ma i prawdopodobnie nigdy nie było. Że to ostatni skurwysyn nie wart ani chwili mojego czasu. I nie wierzyłam już w nic co słyszałam wcześniej i co mówił teraz.

Kiedy wyraził chęć by było jak na początku postukałam się w głowę i postawiłam sprawę jasno - nie potrzebuję takich ludzi w moim życiu, w żadnej formie.
Chyba go tym zaskoczyłam, dopytywał czy to znaczy, że nie będziemy nawet rozmawiać. Chyba był rozczarowany. A mi przynosiło to malutką ulgę. Chciałam żeby chociaż trochę i jego zabolało. Może to podłe, ale tak właśnie czułam.

Na koniec zagrał jeszcze bohatera. Po ostatniej rozmowie odjechał, a po chwili przysłał smsa, że jakkolwiek źle teraz o nim nie myślę to jeśli tylko będzie mógł to zawsze mi pomoże. Zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że będzie ostatnią osobą, którą o to poproszę. I że dla mnie nie istnieje.

I tak właśnie zrobiłam.
Od prawie 3 miesięcy nie zamieniłam słowa z Kowalskim.

Na początku było mi bardzo ciężko kiedy widziałam go w pracy. Nastrój spadał dramatycznie. Nie rozmawialiśmy wcale- na moje własne życzenie - a to bolało jeszcze bardziej. Ale z czasem, z każdym tygodniem było lżej...
I nie wiem, może naprawdę źle to o mnie świadczy, ale kiedy widziałam,że i z nim nie jest najlepiej było mi łatwiej. Chciałam żeby cierpiał i żałował.

Aktualnie Kowalski jest mi obojętny. Unikam go jeśli mogę, bo dziwnie jest pracować z kimś z kim się nie rozmawia, ale jego obecność mnie już tak nie rusza.
Zapomniałam dodać, że on jest dość blisko z moją "opiekunką". Wiem, że czasem z nim o mnie rozmawia, w kwestii pracy, z jej inicjatywy. Ostatnio mam bardzo ciężki czas w pracy, znowu wracają mi wspomnienia, że wcześniej poszłabym z tym do niego... No a teraz mówię tylko "opiekunce". Kilka dni temu powiedziała mi, że z nim o tym rozmawiała, podsunął jej jakiś tam pomysł i powiedział, żeby mnie wspierała.

Dużo było w tym wszystkim emocji.
U obojga z nas.
Ale żałuje, że się w to wpakowałam. Był czymś czego bardzo wtedy potrzebowałam, ale to mnie nie usprawiedliwia. Nie wiem czy kiedykolwiek to sobie wybaczę - wątpię.
Głównie ze względu na niego musiałam zmienić adres. Stary był powiązany z moim adresem e-mail, którego używam na co dzień, a Kowalski jest również informatykiem. Nie chciałam, żeby mnie znalazł - jeszcze zanim się między nami spieprzyło.

To już koniec historii Kowalskiego, chociaż będzie się tu jeszcze pojawiał epizodycznie.
A do opowiedzenia mam wam jeszcze całą resztę.
Powoli tracę nadzieję, że kiedykolwiek wygrzebię się z zaległości ;)

3 komentarze:

  1. a więc czekamy czasem potrzeba rozliczyć się z przeszłością a blog jest do tego dobrym miejscem:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zraniliście się wzajemnie, jak widać to było nieuniknione.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurde, z pwodu tego, że masz zamknięty blog, nei powiadamia mnie o nowych notkach, ale docyztałam wszystko, tylko nie bardzo wiem co powiedzieć ..

    OdpowiedzUsuń