05 sierpnia 2015

ograniczenia

Pisałam Wam o tym, że ostatnio jestem w kiepskiej formie. Od kilku tygodni przechodzę lekkie załamanie. Takie, które mnie sparaliżowało. Nie mogłam zrobić nic. Najchętniej zamknęłabym się w domu na cztery spusty, przykryła się kołdra po sam nos i tak leżała już zawsze. Nie chciałam widzieć innych ludzi, a telefon zostawiałam w trybie off-line, bo już zam dzwonek przyprawiał mnie o mdłości. Jeszcze zanim sprawdziłam kto dzwoni wyobrażałam sobie, że to znowu będą niewygodne i wkurwiające pytania. Może przez to że osoby, które były zaangażowane w "moją"  sytuację wymagały ode mnie działania, które na ten moment były ponad moje siły. A potem niekończące się pytania, jakbym miała zdawać raport z mojego życia. Mojego? No własnie, doszło do tego, że na moment przestało być moje, bo znalazło się kilka osób, które w obliczu mojej bezradności postanowiły działać za mnie i to za moimi plecami. Uroczo prawda? Skopali mnie tym jeszcze bardziej i jeszcze bardziej odechciało mi się robić cokolwiek. 

Szczęście w tym wszystkim polegało na tym, że znalazły się osoby, które rozumiały. Mimo, że czasem daleko, to w każdej chwili mogłam zadzwonić, kląć i płakać i wiedziałam, że zrozumieją. Jasne, że były w stanie sprawić cudu, ale to wystarczyło. 

Bo naprawdę miałam dość wytykania mi błędów i powtarzania, że nie mogę, że nie wolno, że reaguję źle, nieterapeutycznie. Ot, taki ze mnie kulawy terapeuta.

Trudno jest stawiać temu czoła, ale nie chcę by moje życie polegało na spełnianiu cudzych oczekiwań. Jako dziecko z rodziny alkoholowej miałam to we krwi - niesprawianie problemów. Ale już dość. Nie robiłam nic, utknęłam w miejscu z bardzo złym samopoczuciem i po prostu z nim byłam. Przyglądałam się sobie i zastanawiałam się o co mi chodzi. Ale nie uległam naciskom.

Dzisiaj musiałam końcu coś zrobić - dłużej nie mogłam się migać. Odebrałam telefon, załatwiłam ważną sprawę i na rozpędzie zebrałam w sobie energię na załatwienie kolejnej. I poszło gładko. Mimo, że zapowiadało się bardzo źle. Było ostatnio wiele momentów, w których myślałam o zrezygnowaniu ze specjalizacji, mimo, że jestem prawie na finiszu. Straciłam radość życia i tego co robię. Dzisiaj widzę już światełko w tunelu i myślę o tym, że wiele z ograniczeń narzuciłam sobie sama. Ale nie złoszczę się o to na siebie. 

Jeżeli czegoś nie robiłam to znaczy że to nie był ten moment. Że było za wcześniej i nie byłam gotowa. Że musiałam być pewna. Bo kierowanie mną przez inne osoby źle się dla mnie skończyło. Podjęłam kilka złych decyzji związanych z tym czego ktoś ode mnie oczekiwał i przez to zostałam na lodzie. Ale nie zamierzam dłużej płakać nad rozlanym mlekiem. 

Pora wziąć się w garść. 

2 komentarze:

  1. CZas najwyzszy na to :)wierze w Ciebie,wierze ze sobie poradzisz :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, widzę z regularnością wpadania tutaj u Ciebie też kulawo jak i u mnie ;)
    Mam nadzieję, że sprawy osobiste już na właściwym torze i humor lepszy.

    OdpowiedzUsuń