30 listopada 2014

część 7

Jeśli chodzi o Kowalskiego, to chciałabym dodać tylko, że może błędnie - ale nie mam poczucia, że go skrzywdziłam. Dla mnie to on jest winny w całej tej sytuacji. Czuję się oszukana i wykorzystana i nie wierzę ani trochę w to, że był szczery, a później za sprawą czarów z dnia na dzień zmienił zdanie. Dla mnie od początku wszystko było pozorowane. Manipulował i kłamał. A na koniec nie umiał się  zachować nawet minimalnie przyzwoicie.

Mimo, że nawet odrobinę nie myślałam o tym, żeby jemu było dobrze, to jednak ignorowanie go przeze mnie jest ukłonem w jego stronę. Tak naprawdę wszyscy powinni się dowiedzieć kim on jest. Jego "żona", ludzie z kadry - wszyscy. Pierwsze tygodnie po tym wszystkim były dla mnie męczarnią. Pracowaliśmy razem, a nikt dookoła nie wiedział o tym co się między nami wydarzyło. I w tym też widzę jego winę, że świadomie doprowadził do takiej sytuacji.

Powinien dostać solidnie po ryju - ale do tego się nie posunęłam. Ponosząc naprawdę duże koszty postanowiłam być ponad tym. Nie było chyba dnia, żebym marzyła o tym, żeby zniknąć.

Przechodząc dalej była kiedyś sytuacja, kiedy w pracy, jeden z pracowników zapytał mnie "Coś Ty Kaya taka smutna, facet cie zostawił czy co?". Powiedziane to było w formie żartu. A żartem wcale nie było,bo pomyślałam sobie wtedy "tak-nawet dwóch na raz".

Jak łatwo się domyślić z mężem nie było dobrze. Nie było dobrze od bardzo dawna, a od kiedy zaczęłam staż było już kompletnie źle. Albo nijak - jakby między nami nie było nic.
W bardzo dużym skrócie doszliśmy do etapu, na którym po prostu mieliśmy się rozwodzić. Poddałam się zupełnie. Nie myślałam już nawet o tym,żeby próbować coś naprawiać. Nie chciałam. Trwało to długo, w końcu oboje byliśmy tak zmęczeni, że mieliśmy już dość. Opadliśmy gdzieś na dno, ale nagle coś drgnęło. Mąż chciał jednak powalczyć, ale złość, którą w sobie miał sprawiała, że próba ratowania związku była zwykłym atakiem, przerzucaniem winy i odpowiedzialności. Pośrodku naszej małej wojny ustaliliśmy ze sobą, że spróbujemy jeszcze raz.

I było jeszcze gorzej.
Tak jakbyśmy tą "próbą" dali sobie nawzajem pozwolenie na wyrzucanie złości i frustracji na siebie nawzajem. Wojna przybrała na sile. Dziwne, że się nie pozabijaliśmy.

Piszę to wszystko w dużym skrócie, bo mam trochę dość wracania do tamtego okresu, tym bardziej, że i teraz sporo się dzieje. Nasze mocowanie się ze sobą trochę trwało. Na tyle długo byśmy znowu mieli dość. I znowu ze zmęczenia poddaliśmy się. I wtedy coś zaskoczyło. Nie jestem do końca pewna co. Pewnie to, że przestaliśmy ze sobą walczyć.

I bardzo powoli, bardzo małymi krokami zaczęło się układać.
Nie tak jak było wcześniej - zupełnie inaczej.
Nie tak jak było przed ślubem, nawet za "dobrych" czasów.
Tym razem mieliśmy już wyraźnie podzielone obszary swojej prywatności, swoje własne granice, które są jednak bardzo potrzebne i określone potrzeby. Ale i jasność tego, że ta druga strona jest osobną jednostką, która ma prawo by po prostu być sobą.

Nagle znowu chciało mi się rozmawiać z mężem.
Spędzić razem czas, przytulić się i tak po prostu siedzieć.
Zaczęłam tęsknić kiedy go nie było.
I mąż poczuł to samo.

Dawno nie było u nas tak dobrze.
Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że nigdy.
Może było nam to potrzebne, żeby znowu siebie odnaleźć.
Chociaż ta lekcja kosztowała trochę za dużo, ale dziś, staram się nie oglądać za siebie. Z poczuciem tego, jakie wszystko jest ulotne cieszę się tym co mam.
I jestem szczęśliwa kiedy jestem obok niego.

A biorąc pod uwagę jak ciężko zrobiło się u mnie w pracy - trzyma mnie to przy zdrowych zmysłach.

4 komentarze:

  1. Bardzo się cieszę, że wskutek sytuacji w pracy przynajmniej układa się wam z mężem.

    OdpowiedzUsuń
  2. o proszę a tego się nie spodziewałam a tu taka zmiana sytuacji:) Ważne że próbowaliście się dogadać mimo wszystko teraz większośc par odpuszcza przy pierwszym kryzysie niestety...

    OdpowiedzUsuń
  3. MOżliwe że było wam cos takiego potrzebne, czasem tak jest..

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo sie ciesze Kochana :)

    OdpowiedzUsuń