18 listopada 2014

Wyjaśnienie - część 2

Jestem po czterodniowym maratonie zajęć ze specjalizacji.
Dwa dni zajęć były bardzo udane - diagnoza i praca z grupą. Dwa pozostałe były kolejno słabe i beznadziejne, ale z tych akurat zrobiłam sobie małe wagary i wróciłam do domu wcześniej - wcześniej tzn o 18, bo "normalnie" z okazji zajęć działam od 5.30 do 22, tyle zajmuje mi dojazd i powrót z Katowic i same zajęcia.

Na początku nocowałam na miejscu, ale już drugi zjazd dojeżdżam z domu. Trochę to męczące, ale przynajmniej śpię we własnym łóżku, koło własnego męża - a ostatnio spanie koło własnego męża bardzo doceniam ;)

Jednego dnia wracając do domu spotkałam bardzo miłego chłopaka. Czytał mi książkę przez ramię, a później komentował akcję. Trochę rozmawialiśmy, a jak wysiadł z pociągu na brudnej szybie napisał jak się nazywa. I tak mi się go szkoda zrobiło, fajny chłopak, mógł trafić na jakąś fajną dziewczynę i to byłby wspaniały początek ich znajomości,a tak? Trafił na mnie, no i chuj.
Od razu jeszcze bardziej pożałowałam że nie miałam obrączki. Jakbym miała to od razu miałby jasną sytuację.

Mówiłam Wam już jak było z naszymi obrączkami?
Kiedy braliśmy ślub nie mieliśmy pieniędzy na porządne obrączki, więc kupiliśmy tańsze - srebrne z pozłacanym paskiem na środku. Mieliśmy je wymienić przy okazji ślubu kościelnego (braliśmy tylko cywilny). Moja obrączka paskudnie brudziła mi palec, zostawiała mi siną pręgę, mąż zgubił swoją kilka miesięcy po ślubie - oj jak nam było jej żal. Jednak sentyment jest duży. Po jakimś czasie i ja moją przestałam nosić. Na kościelny się póki co nie zapowiada, ale w końcu doszliśmy do tego,że zaczęliśmy się rozglądać za nowymi obrączkami.

Wracając do tematu mojego "zniknięcia":
Trudno było mi przywyknąć do tego zespołu. Ludzie naprawdę dziwni, niezbyt zadowoleni z tego, że tam jestem, niezbyt dużo ze mną rozmawiali, nikt nic nie tłumaczył. Wszystkiego dowiadywałam się od pacjentów, a nie od kadry... Z tym, że ta niechęć była dość zawoalowana Atmosfera nie była tak otwarcie zła, po prostu byłam ignorowana przez większość czasu.

Miałam - teoretycznie nadal mam tam "opiekunkę stażu", ale z jej wielkich obietnic, dotyczących tego jak dużo ona mnie nauczy, wyszło niewiele. Nie z braku chęci, po prostu jest bardzo zajęta. Zostałam wprowadzona w dokumentacje na tyle by zająć się dokumentami jej pacjentów, a cała reszta moich zajęć wynikała tylko z tego co sama sobie wymyśliłam.
Zaczęłam się dogadywać z jednym z terapeutów, nazwijmy go roboczo Jan Kowalski ;) Chociaż pierwsze wrażenie zrobił na mnie fatalne. Myślałam wtedy, że straszny z niego buc. Po czasie zaczęliśmy więcej rozmawiać i w końcu miałam kogoś  z kim mogłam tam pogadać. Pytać, kiedy czegoś nie wiedziałam, żalić się i trochę obgadywać innych z kadry. I było o wiele lepiej i łatwiej.

Dobrze dogadywałam się też z księgową. Czasem miałam wręcz wrażenie, że jest (poza mną :D ) jedyną normalną osobą w ośrodku. Mogłam czasem wejść do niej na kawę, ale czasem przez cały dzień nawet sie nie widziałysmy.

Lipiec miał być spokojny, bo na specjalizacji mieliśmy wakacyjną przerwę - bez zjazdu, ale nagle - naprawdę nagle wypadł mi wyjazd na szkolenie. W niedzielne popołudnie dostałam telefon od opiekunki stażu, która to szkolenie organizowała, że wypadł jej jeden uczestnik i czy chcę jechać. No i następnego dnia rano pojechałam na 5 dni szkolenia w górach. Było całkiem fajnie, chociaż szczerze mówiąc wspomnienia trochę się już zatarły.

Ale wcześniej - początkiem lipca skończyłam moją pierwszą ćwiartkę - 25 lat.
A dzień ten spędziłam oczywiście w pracy...


Na dziś tyle, trochę rzeczy do zrobienia w domu, a na popołudnie - do ośrodka. Nie było mnie tam 4 dni, a mam wrażenie, jakby minęło 2 tygodnie. Aż się nie chce tam wracać brrrrr...

3 komentarze:

  1. To i tu trafiłam :)
    bede zagladac oczywiscie :)
    to ta sama Lenka vo zawsze tylko zalogowana przez google ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. :) czyli to był bardzo intensywny czas i jak widać baranie masz u przypadkowych kolesi w pociągu szalejesz:)

    OdpowiedzUsuń
  3. No to faktycznie się działo

    OdpowiedzUsuń